Poranek

    Nad jeziorami wstaje dzień,

za horyzontem nocy cień

powoli znika w ścianie drzew,

przez ciszę płynie ptasi śpiew

i budzi  słońce dotąd uśpione

i już ognistą łuną płonie

tafla jeziora, obręcz lasu,

słońce zapala pochodnie czasu

i mgła czerwoną spływa strugą,

łódka powoli jedna za drugą

wyłania się z sennych oparów,

rosa unosi się znad moczarów,

rozmową trzcin rozbrzmiewa brzeg,

coś do mnie krzyczy stado mew,

złotem się mieni tafla jeziora,

wiatr marszczy brew, zatacza koła.

 

    Jezioro budzi się ze snu.

Wśród baldachimów czarnego bzu

pszczoły już uwijają się,

w mrocznych głębinach, na samym dnie

szczupak rozgląda się za zdobyczą,

muchy natrętnie koło mnie bzyczą,

rybołów  zerwał się do lotu

i czarną plamą zburzył spokój

błękitu, w którym zanurzam się,

promienie słońca głaszczą mnie

wlewając ciepło w każdą tkankę,

gwałtownym ruchem mgły firankę

rozsuwa wiatr i oto już

dotykam dłonią łanów zbóż,

które falują na drugim brzegu,

wchodzę do wody bez pośpiechu

i znów zanurzam się w błękicie,

by poczuć jak smakuje życie.

 

    Już pora, niestety nadszedł czas

pożegnać jeziora, ten spokój, ten las

i wrócić tam, gdzie miasta zgiełk,

gonitwa myśli, donikąd bieg.

 

    Ja wrócę. Zawsze wracam tu,

gdzie ptaki budzą mnie ze snu,

słońce w jeziorach chowa twarz,

żeglarskie pieśni nuci wiatr.


Jesienno - zimowy świt

We mgle, która dławi

ciszy niemy krzyk,

w różnych odcieniach szarości

powoli wstaje świt.

 

Zarysy domów i drzew

wyłaniają się z mroku,

odchodząca noc

zabiera z sobą spokój.

 

Okna  malowane mrozem

mrugają okiennicami,

dym się leniwie snuje

wstęgą ponad dachami.

 

Nad linią horyzontu

słońce  roznieca płomień,

w sennych źrenicach okien

łuną pali się ogień.

 

Na płatkach jesiennych kwiatów

skrzą się kryształki lodu,

liście tracą życie

w uściskach jesiennego chłodu.

 

Tysiącem niemych westchnień

drży poranne powietrze,

pierwsze płatki śniegu

tańczą z chmurami na wietrze.


Pójdę w góry

 Pójdę w góry wiosną,

by każdą chwilą radosną

podziwiać szorstkość skał

i fiolet w zieleni hal.

     Pójdę w góry w lecie,

    by w zaczarowanym świecie

    skał, potoków, kamieni

    poczuć oddech Ziemi.

 Pójdę w góry jesienią,

gdy drzewa zapłoną czerwienią,

a mgły welon rdzawy

otuli szczyty i stawy.    

       Pójdę w góry zimą,

    by każdą magiczną godziną

    w roziskrzonym śniegu

    zatrzymać myśli w biegu,

    ujrzeć kwiaty z lodu,

    odnaleźć ciszę i spokój.

 Powrócę w góry wspomnieniem

i duszy ukojeniem,

powrócę tęsknotą serca,

powrócę by dotknąć piękna.

 


Pieniny

 Milczące twarze gór

 o rysach wyrzeźbionych przez wiatr,

 ze srebrnym zarysem ust

 i płaszczem z milionów gwiazd.

 Mrużą oczy od słońca,

 w strumieniach chłodzą stopy.

 Kropla wody drżąca,

 mgła zmieniona w obłoki.

      Dusza mi w piersi śpiewa.

     Idę dotknąć nieba.

     Słońce dotrzymuje mi kroku.

     Zmęczenia kropla potu

     powoli płynie po szyi.

     Góry dodają mi siły.

  W oddali dumne szczyty.

 Biel śnieżnej pokrywy

 wygładza im rysy twarzy,

 wpisane w krajobrazy.

      Iskierki słońca na śniegu

     i rosa na modrzewiu.

     Wodospadów wachlarze,

     zielono-złote witraże

     w pałacach o skałach z wapienia

     i łożach z mchu i kamienia.

  Pośród skalnej ściany

 zanurzona w górskiej otchłani

 samotna na tle nieba

 rośnie sosna – pomnik drzewa.

      Sponiewierana przez wiatr

     z nadzieją patrzy w dal.

     Nędzna,skarłowaciała

     każdą tkanką ciała

     pragnie nadal żyć.

     Czasem słychać jej krzyk

     co rodzi się w obawie,

     że nie wytrzyma, ze spadnie.

  Niebo jej bije pokłony,

 w dole rzeki przełomy

 wiją się szafirową wstęgą

 wśród skał drogą krętą.

      Stoję nad przepaścią,

     promienie słońca mnie głaszczą.

     Wokół śniegowe płachty .

     Obłoki jak podniebne jachty

     popychane przez wiatr

     płyną wśród szczytów raf.

  Chciałabym zatrzymać czas,

 pofrunąć z wiatrem w świat,

 usłyszeć ciszy dźwięk,

 pokonać niepewność i lęk.

      Zawieszona na przełęczy czasy,

     w dotyku wiatru, słońca blasku

     podziwiam zieleń wzgórz

     i złote pasmo zbóż,

     poszarpaną linię horyzontu,

     odległy zarys Giewontu,

     pionowe urwiska i turnie ,

     skał oblicza chmurne.

  Poprzez skalną ciszę

 szept górskich szczytów słyszę,

 szmer płynącej wody,

 starych górali kroki.

 A może to świerki szumią?

 Może to jodły coś mówią?

 A może to krzyczy wiatr

 w szczelinach omszałych skał?

      Serce mi w piersiach zadrżało.

     Nie. Tylko mi się zdawało.

     Wciąż milczy kamienny głaz.

     Do domu wracać już czas.


 Burza

Jeszcze jest słońce, jeszcze bezruch drzew,

nad jeziorem jeszcze stado mew,

jeszcze żar nad ziemią wisi ciężarem,

ludzie snują się zmęczeni upałem.

     Jeszcze cisza panuje złowroga,

     a już w tę ciszę wpisana jest trwoga.

     Jaskółka jak czarna strzała wzbija się w niebo,

     mewa lot swój kreśli białą kredą.

Jeszcze wiatr drzemie w szuwarach,

po jeziorze płynie łabędzi para,

jeszcze przedzierają się słońca promienie,

a już mrok ogarnia ziemię.

     Na wschodzie pola w słońcu jeszcze są skąpane,

     a już powoli suną chmury ołowiane,

     już na horyzoncie wyrosły góry,

     spowite płaszczem czerni i purpury.

Żeglarze w pośpiechu zrzucają żagle,

przeraźliwie cicho robi się nagle.

Wielka chmura wisi nad jeziorem,

omiata ziemię czarnym jęzorem,

kłębi się, gęstnieje, na moment zamiera,

nocy drzwi na oścież gościnnie otwiera.

     I spada nagle ciemności kurtyna,

    nie wie nikt,gdzie niebo, gdzie ziemia się zaczyna.

Strach przez kamienną ciszę się przedziera,

nagle błyskawica zasłonę rozdziera,

przetacza się dudniąc głuchym łoskotem

i spada na ziemię deszczu potokiem.

     Chmura rozlewa się jak czarny atrament,

     zastyga, gdy słyszy przeraźliwy lament.

To wiatr dotąd uśpiony

zrywa się grzmotem obudzony.

Jak zwierz kulą ugodzony nagle

gna w panice przed siebie, na oślep, gdzie popadnie.

     Jak wilk przez psy gończe ścigany

     wyje i jęczy z pyskiem pełnym piany

     i gna z wściekłością za falą falę

     pędząc przed siebie w obłąkańczym szale.

Wpada do wiosek, na łąki i pola,

stogi siana rozrzuca dookoła,

tumany kurzu unosi do nieba,

długim batem smaga drzewa.

     Łany zbóż pokotem kładzie,

     porywa liście, gałęzie, źdźbła trawy,

     potem znów powraca na jeziora

     zataczając coraz większe koła,

      przechylając niebezpiecznie żaglówki,

     zatapiając rybakom łódki.

Przygina do ziemi drzewa,

wzmaga się, a z nim wzmaga się ulewa,

krople deszczu tną powietrze jak bicze,

słychać wichru ponure wycie.

     Ognisty taniec tańczą na niebie

     pioruny, które chmura wyrzuca z siebie.

     Krążą między dwoma światami,

     odbite echem pomiędzy drzewami.

Ludzie i zwierzęta szukają schronienia,

strumieniami wody spływa cała ziemia.

W rwące rzeki zmieniły się potoki,

w błocie ugrzęzły polne drogi.

     Wtem wszystko cichnie i zamiera,

     znów spokojnie kołyszą się drzewa,

     deszcz jeszcze delikatnie mży,

     tafla jeziora już w słońcu lśni.

Jeszcze w oddali słychać grzmoty,

które chmura odchodząc z sobą toczy,

a już wiatr gonitwą zmęczony

zasypia w liście brzozy wtulony.

     Wreszcie skończyła się ziemi udręka,

     nad jeziorami rozbłysła tęcza,

     jak kolorowy most zwodzony,

     między niebem, a ziemią przerzucony.


 Wiosna

 Wiosna idzie przez świat

pośród pól, łąk i traw.

    Za dotknięciem jej dłoni

    świat staje się zielony,

    kosz niesie pełen kwiatów,

    tulipanów, azalii, bratków.

Nachyla się co chwilę,

sadzi narcyzy, żonkile,

na halach krokusy i fiołki,

na łąkach polne dzwonki.

    Witana przez nas z radością

    pachnie majową świeżością,

    wabi bielą konwalii,

    purpurą kwitnących azalii.

Dziewczęca, zwiewna, piękna,

budzi ze snu zwierzęta,

rozdaje nuty ptakom,

maluje płatki kwiatom.

    Ma suknię utkaną na krosnach,

    przez elfy z promieni słońca,

    w długie jasne włosy

    wplecione ma krople rosy.

Ozdabia baziami wierzby,

oddechem pisklęta pieści,

okrywa liśćmi drzewa,

do snu kołysanki śpiewa.

    Płynie cichutko na palcach,

    jakby tańczyła walca,

    motyle wypuszcza z dłoni,

    polnymi dzwonkami dzwoni.

Jak wróżka z dziecięcej bajki

las stroi w niezapominajki,

wiejskie ogródki, opłotki

w zawilce i stokrotki.

    Poprzez muśnięcie rąk

    w kwiat zmienia każdy pąk,

    swoim złocistym warkoczem

    otwiera słońcu oczy.

Idzie przez pola i łąki,

wita bociany, skowronki,

słowikom pisze pieśni,

brzóz gałęziami szeleści.

    Nakłania do pracy owady,

    odziewa łąki i sady,

    ożywia kaskady, potoki,

    aromatem napełnia ogrody.

A w świętojańską noc,

gdy wśród drzew ogników moc

w zapachu polnych kwiatów,

w świergocie leśnych ptaków,

okryta peleryną z róż

odejdzie drogą wśród wzgórz,

zaś szlakiem wytyczonym przez słońce

nadejdzie lato gorące.


 Lato

Poprzez pszeniczne pola,

z ciepłym wiatrem znad jeziora,

z nutą zaklętą w świerszcza strunie

lato wśród obłoków płynie.

Jak złoto ma dwa warkocze,

jak niebo błękitne oczy,

na głowie ma wianek z kwiatów,

sukienkę z czerwonych maków.

A za nią w dni gorące

podąża złociste słońce,

kroczą poranne zorze,

zachody w różowym kolorze,

gwałtowne burze, białe mgły,

kolorowe, letnie sny.

W zapachu lip i akacji

nadchodzi czas wakacji,

czas odpoczynku i radości,

przygód i nowych znajomości.

Z plecakiem wypchanym marzeniami

wędrować będziemy dolinami,

zdobywać szczyty, urwiska,

nocować w górskich schroniskach.

Będziemy brodzić w strumieniach,

odpoczywać na przydrożnych kamieniach,

z ogorzałą od słońca twarzą

iść będziemy piaszczystą plażą.

W mrocznym chłodzie wąwozów,

w szmerze tatrzańskich potoków,

w dochodzącym z oddali

szumu wiatru na hali,

w magicznym majestacie gór,

w iskrach spod rowerowych kół,

zjednoczeni z przyrodą wokół

odnajdziemy wewnętrzny spokój.

Zaproszeni przez lato i słońce

nad wodą spędzimy dni gorące,

pójdziemy na spacer w dal,

zasłuchani w szum wiatru i fal.

Będziemy wygrzewać się na piasku,

wschód słońca podziwiać o brzasku,

nocą pływać w świetle księżyca,

leśne zwierzęta podpatrywać z ukrycia.

Na spacer pójdziemy drogą

łany zbóż mając przed sobą,

po murawie posrebrzonej rosą

wczesnym rankiem pobiegamy boso.

Wyruszymy na wędrówkę po jeziorach,

poleżymy na sianie na polach,

patrząc na obłoki na niebie

poleżymy przytuleni do siebie.

Popłyniemy kajakiem

przez wodniaków wytyczonym szlakiem,

pobiegamy po wrzosowisku,

z przyjaciółmi posiedzimy przy ognisku.

Wejdziemy do lasu,

jak do tajemniczego pałacu,

poczęstuje nas lato jagodami,

poprowadzi nieznanymi ścieżkami.

Na polanie, gdzie refleksy złociste

odpoczniemy jak w zaczarowanej kołysce,

na posłaniu z mchu i paproci,

tam, gdzie żaden dźwięk nie dochodzi.

A gdy nadejdzie wrzesień

powitamy złotą polską jesień,

owiani chłodu szalem

pożegnamy lato z żalem.


 Jesień

W płaszczu z czerwieni,

gdy świat się  jeszcze zieleni

jesień idzie przez park,

niosąc paletę barw.

Jej postać cała się mieni

gamą kolorów, odcieni,

rozrzuca wokół barwy

jak gracz rozrzuca karty.

Z ciepłym uśmiechem na twarzy

maluje w przestrzeni obrazy,

w zwiewnej długiej sukience

maluje obrazy pędzlem.

Złoty miesza z czerwienią,

brąz z wyblakłą zielenią,

żółty z pomarańczowym,

różowy z fioletowym.

Wiatr jej włosy rozwiewa,

maluje kwiaty i drzewa,

astry na fioletowy,

chryzantemy na złoty,

na żółto liście brzóz,

wrzosy na lilaróż.

Ma oczy jak dwa bursztyny,

korale z jarzębiny,

przez lato podarowany

szal pajęczyną haftowany,

płaszcz wiatrem ma podszyty,

złotą nitką obszyty,

utkany z jesiennych liści,

klonu, grabu i wiśni.

Maluje łąki , ogrody,

chałupy wiejskie i płoty.

W sadach jabłka rumieni,

owoce róży czerwieni,

za dotknięciem jej  różdżki

dojrzewają  jabłka i gruszki.

Na jeziorach żegna żurawie

i bociany spacerujące po trawie,

wyprawia je w drogę daleką,

mgły welon snuje nad rzeką.

Nici babiego lata

wśród drzew i krzewów  rozplata,

na rozległych ścierniskach

zapala wieczorem ogniska,

dym z ognisk unosi do nieba,

szronem pokrywa drzewa,

słucha jak na fujarce

wiatr gra jesienne walce.

Skąpana w słońcu, choć niedługo

spłynie na ziemię deszczu szarugą

i rozpłynie się w mgły pelerynie,

 by ustąpić  miejsca zimie.

     


Zima

 W listopadzie, gdy jesień odchodzi w dal,

 zostawiając z liści szal,

 w podmuchach lodowatego wiatru,

 wśród wirujących śniegowych płatków

 po niebie mknie Wielki Wóz,

 którym powozi srogi król Mróz.

     A za nim z obłoków się wyłania

     dostojna postać w saniach,

     zaprzężonych w sześć rączych koni,

     których nikt, nawet wiatr nie dogoni.

 Ta postać to Królowa Zima,

 która swe rządy rozpoczyna.

 Ma armię polarnych niedźwiedzi,

 ukrytych w śnieżnej zamieci

 i zamek w lodach Arktyki,

 z kryształu ściany, sufity.

     W saniach wysłanych skórami,

     w futrze obszytym gronostajami

     w dal pędzi prosto przed siebie,

     zapalając gwiazdy na niebie.

 W grudniowej nocnej ciszy

 nikt jej nie widzi, nie słyszy,

 snop iskier spod kopyt się sypie

 na pola,domy, ulice.

     Jej ojcem jest Król Mróz,

     w oddali migocze jego wóz,

     a siostrą Królowa Śniegu,

     razem rządy sprawują od wieków.

 Ich lodowate spojrzenie

 rzeki wprawia w odrętwienie,

 mrozi strumienie i stawy,

 maluje na szybach kwiaty.

     Ich wyciągnięte ramiona

     obejmują łąki i pola,

     skuwają jeziora lodem,

     drzewa porażają chłodem,,

     świat okrywają puchem,

     tworzą z zasp śniegowe poduchy,

     na rozesłanej ich dłońmi pościeli

     w słońcu skrzy się bielszy odcień bieli.

 Zima ma diadem we włosach,

 radość w stalowych oczach,

 szron srebrzy się jej na skroni,

 lejce ma w prawej dłoni,

 w lewej magiczny kwiat,

 z którego na cały świat

 sypią się diamentowe śnieżynki,

srebrnego pyłu drobinki.

W nie stroją się sosny i świerki,

w słońcu lśnią kryształowe igiełki,

w magiczny, zaczarowany świat

wiedzie droga przez zamarznięty las.

    W czystym białym odzieniu

    stoją drzewa i krzewy, w milczeniu,

    w oczekiwaniu na święta,

    szumieć będą, gdy zabrzmi kolęda.

Wtedy za Wielkim Wozem

podąży Rudolf z czerwonym nosem,

a za nim reniferów para

ciągnąc sanie Świętego Mikołaja.

    Odświętny wygląd przybiorą ulice,

    w domach choinki jak baletnice

    rozbłysną serc naszych blaskiem,

    gdy będziemy dzielić się opłatkiem.

Gwiazda Betlejemska na niebie zaświeci,

z przyjścia świąt ucieszą się dzieci,

nastanie czas radości,

rodzinnych spotkań, czas miłości.

    W ogrodach stać będą bałwany,

    obrzucimy się śniegowymi kulami,

    poślizgamy na tafli lodowiska,

    pozjeżdżamy z górskiego urwiska.

A w połowie lutego,

w Dzień Świętego Walentego

zapłoną na śniegu nasze serca.

Potrzeba miłości jest wielka.

    Zaś w marcu, gdy śnieg stopnieje

    i odejdą śnieżne zawieje,

    z naręczem kwiatów, radosna

    przybędzie do nas wiosna.


W tawernie

    W nabrzeżnej tawernie

stoją dzbany wina pełne

o smaku wiatru z południa.

W nich jeszcze rozbrzmiewa nuta

melodii granej przy zbiorach

i kiści zamkniętych w dłoniach

czuć kształty nabrzmiałe sokiem,

które słońce pieściło dotykiem

i pocałunkiem jak ogień gorącym

i blaskiem tysiąca spojrzeń.

 

    Uliczny grajek gra na mandolinie,

a czas spokojnie płynie.

W świątyniach minionej epoki

jeszcze słychać delikatne kroki

boginek stąpających po bruku,

jeszcze słychać świst strzał wypuszczanych z łuków,

okrzyki zwycięstwa, mieczy szczęk

i starożytnej harfy dźwięk.

 

    Cicho szepczą liście laurowe,

piję wino i myślę sobie.

- To nieważne, że mijają kwadranse.

Jem musakę i obserwuję twarze

 i postacie,

które suną nadmorską ulicą.

A księżyc patrzy na nas milcząc.

 

    W skupieniu fajkę pali stary Grek,

sterany życiem, poczciwy człek.

Za nami kolejny upalny dzień.

Tańczy na fali księżyca cień.

Ze srebra stworzył magiczny szlak.

Światła okrętów jak orszak zjaw

powoli płyną przez ciemność nocy.

A srebrny szlak stał się złoty.

 

    To nim, po niewidzialnych schodach,

które przez wieki wyrzeźbiła woda

można zejść do krainy Posejdona,

można spotkać niejednego Tytona.

Można nawet u życia kresu

dostać się do mroków Hadesu.

 

    Ze szczytu Olimpu Zeus i Atena

patrzą jak zmienia się Ziemia

i obserwują swoją Helladę,

a Apollo  nuci balladę.

Wtóruje mu pięć pięknych muz.

Płynie muzyka drogą wśród wzgórz.

 

    Na piasku, na nadmorskich skałach,

które od lat całuje fala,

w podmuchach wiatru, w promieniach słońca

swój taniec tańczy stary Grek Zorba.

Tańczy melodię życia i mitów,

śmiechu i płaczu, ciszy i krzyku.

Płynie muzyka zaklęta w nutach,

o bogach, ludziach i o uczuciach.

Z krainy bogów płynie na Ziemię,

na Olimp wraca ludzkim spojrzeniem.

Słyszy ją Zeus, Atena, Eros,

bogowie światła, cieni i niebios.

Słyszą ją ludzie, w sercach ich gości,

kiedy trafieni strzałą miłości

pragną być razem aż do śmierci

sobie, uczuciom, muzyce wierni.

 


Nad Wyspą świętego Pawła

    Nad Wyspą Świętego Pawła

fioletem niebo się mieni,

w różnych odcieniach

złota, purpury i czerwieni.

 

    Na skraju odchodzącego dnia

słońce rozmawia z księżycem,

wiatr fale do brzegu gna

z pieśnią na ustach lub z krzykiem.

 

    Ziemia zmęczona upałem

pragnie chwil wytchnienia,

słońce ją żegna z żalem,

gdy wróci da dowód istnienia

każdemu

    przez jego cień.

Za  granatową kurtyną

gaśnie kolejny dzień.

 

    Chmur poszarpany wachlarz

rozwiewa niespokojny wiatr,

w morską chłodną toń

słońce chowa swą twarz.

 

    Z wyrzeźbionego przez fale

niewidzialnego łuku

wypuszcza ostatnie strzały

i ze złotego puchu

na wierzchołku skały

tworzy aureolę złotą,

która świeci niezmiennie

nad apostoła głową.

 

    Na linii horyzontu

wyrósł już drugi ląd.

Może to tylko chmury,

może to boska dłoń,

narysował to, czego nie ma i jest.

Patrzę i nie widzę

gdzie jest drugi brzeg.

 

    Ostatnie promienie słońca

wskazują jedyną z dróg.

Święty Paweł spogląda

tam, gdzie mieszka Bóg

i uniesioną  ręką

błogosławi świat.

Bóg mieszka w sercach ludzi od wielu, wielu lat.


Wyspy

Gdy Zeus podarował życie

córce swej Afrodycie

dał jej naszyjnik z pereł

 i tak oto rzekł;

„Pilnuj go ma miła,

to w nich jest piękno i siła,

twój wdzięk i uroda,

wspomnisz kiedyś me słowa.”

Tak jak ojcu przyrzekła

Afrodyta ich strzegła,

Znała bowiem ich moc.

Aż w pewną letnią noc

Adonis ją pokochał,

Codziennie szeptał jej słowa

Miłości.

On - uosobienie męskości

jej ciało z alabastru

w nocy i o brzasku

pieścił namiętnymi ustami.
Piękni i zakochani

wśród  szeptów, śmiechu i krzyku

zapomnieli o naszyjniku,

Gdy ogarnęło ich uniesienie

naszyjnik upadł na ziemię,

rozsypał się drogocenne perły

i wpadły w morskie odmęty

w krainie Posejdona,

słońca, wiatru i morza.

Posejdon zachwycił się pięknem,

skinął złotym trójzębem,

zapatrzył w błękitną dal

i wyspy wyłonił z fal.

Hefajstos wyszedł z podziemia,

zatrząsnął się Olimp i Ziemia,

Zeus przebaczył Afrodycie,

oddechem tchnął w skały życie.

I tak powstały wyspy

urzekające urodą,

tonące w odcieniach błękitu

między niebem a wodą.

 

Pałac o stu komnatach

zbudował król Minos na Krecie,

dwa potężne kolosy

portu najpiękniejszego na świecie

strzegły na wyspie Rodos,

syren piękny głos

wabił marynarzy,

na wietrze powiewała

czarna flaga korsarzy.

Odyseusz miał pałac

na wyspie o nazwie Itaka,

drogi powrotnej do domu

szukał przez długie lata.

Kalipso go więziła

na skalistej Gozo,

o ukochanej żonie

myślał dniem i nocą.

W długiej, męczącej podróży,

spotykał demony, Cyklopy,

przebrany za żebraka

wrócił do swej Penelopy.

 

Na pięknej wyspie Lemnos,

gdzie skały przeglądały się w wodzie

mieszkały młode nimfy,

o nieprzeciętnej urodzie,

to one uratowały

przed śmiercią Hefajstosa,

kiedy małego chłopca

Zeus wrzucił do morza.

 

W ziejącej ogniem Etnie

Hefajstos miał swą kuźnię,

ze szczerego złota

wykuwał zbroje i włócznie.

 

Na małej wyspie  Kos

urodził się Hipokrates

na Santorini do dziś

obawy budzi krater

wulkanu udającego że śpi,

w zastygłych strumieniach lawy

życie wciąż się tli.

Z sykiem gorącej pary

daje o sobie znać,

gdy poruszy skały

ponownie pójdzie spać,

przykryty zieloną tonią.

By znów obudzić się.

To on podobno pochłonął

i ukrył na morskim dnie

mityczną Atlantydę,

gdy wybuchnął przed laty

ogniem, pyłem i krzykiem

i wciąż ją skrywa przed światem.

 

Dziś wyspy urzekają

grą kolorów i świateł,

przemawiają pięknem

gdy wyłaniają się z morza,

jak perły z koli wyjęte

Każda to drogocenna brosza,

połyskująca wśród fal,

którymi Matka Ziemia

spięła swój szafirowy szal.


Miasteczka

Gdzieś w Polsce są jeszcze małe miasteczka,

w których wspomnienie o ludziach mieszka,

tych , którzy żyli  tam przed laty

i zapisali swej księgi karty.

 

A każda taka otwarta księga

to są stronice, do których sięgać

można , aby sczytywać z kart

to jak wyglądał miniony świat,

ludzi, których już nie ma tu.

Czasem , gdy po męczącym dniu

miasto zasypia i w ciszy śpi

i kiedy nikt nie widzi ich

znów spacerują po ulicach ,

chociaż ich kroków nigdy nie słychać.

I zaglądają do domów swych

i powracają znowu dni,

gdy życie sennie toczyło się

z rzędem drewnianych domków w tle.

 

Światło latarni rozjaśnia mrok ,

gdy  w ciszy idę czuję wzrok

tych , których nie ma, a jednak są.

Z daleka słychać kościelny dzwon.

Na rynku stary kościół stoi ,

gdy noc zapada , wtedy powoli

drzwi otwierają się i okna

i wtedy wiem, że mogę spotkać

postać owianą białą mgłą

i oko w oko stanąć z nią.

 

Idę i słyszę dźwięki muzyki ,

kucharka piecze rogaliki,

krawiec surduty szyje na miarę,

a chłopczyk stoi w kącie za karę.

Chłopiec z dziewczyną idzie pod rękę,

neon oświetla cukierenkę,

do której wchodzi starsza pani,

a mały chłopiec zasmarkany

patrzy na ciastka łakomym wzrokiem,

jego siostrzyczka bawi się z kotem.

Para staruszków siedzi na ławce,

szewc łata stare, podarte kapcie,

kwiaciarka układa barwne bukiety,

przechodniów wabią kramy i sklepy,

dzieci się bawią w chowanego,

praczki bieliznę piorą nad rzeką.

Macę sprzedaje stary Żyd  Icek,

jego wnukowie biegają z krzykiem,

coś cicho szepczą dwie staruszki,

wróbel  w pośpiechu dziobie okruszki.

Poczciwa szkapa ciągnie wóz,

spod kół unosi się pył i kurz,

To wodę przywiózł woziwoda,

ma pejsy , a jego długa  broda

sięga mu prawie aż do piersi.

Idzie Rachela i dzbanek dzierży.

 

Nie ma tych ludzi, senne miasteczko

z uliczką domków na senną rzeczką

powoli budzi się ze snu.

    Dziś inni ludzie mieszkają tu.