Jesteśmy

Jesteśmy energią,

jesteśmy materią,

jesteśmy prędkością,

jesteśmy miłością.

    E = mc²

Krążymy po orbicie

swego własnego świata,

orbity się zazębiają,

każdy kiedyś powraca,

tam skąd przyszedł.

    I nie jest już energią,

    i nie jest już materią,

    i nie jest już prędkością.

    Pozostał czyjąś miłością.


Ogień

Podzieliłam się sobą

Z Tobą. Świadomie.

Rozpaliłam ogień,

który wciąż płonie.

I pilnuję go,

by nigdy nie zgasł,

choć oddechem swym

chce go zdławić czas.

     Ja - kobieta i ja - bogini

    z uczuć wzniosłam

    kolumny świątyni,

    Przy ołtarzu,

    który jest tylko nasz

    dniem i nocą

    pełnię swoją straż.

Kiedyś przegram

swą walkę z czasem.

To co jest

przestanie być ważne.

Na ruiny opadnie popiół,

nowe świątynie

powstaną wokół.

    Gdy nie będzie już tutaj nas,

    iskry z ognia dosięgną gwiazd

    i odnajdą nas gdzieś tam,

    gdzie nikt nigdy nie powinien być sam.


Na granicy nocy i dnia

    Na granicy nocy i dnia,

gdy do snu układa się ćma,

dom drzemie w rytmie oddechów,

myśli, słów, gestów i grzechu,

mysz chowa się w dziurze w podłodze,

cisza płynie dostojnie w todze

powagi, skupienia, spokoju,

przez korytarze z pokoju do pokoju.

    Sciany tłumią szelest jej kroków,

czasem dotknie niebacznie schodów,

które odezwą się przeciągłym jękiem,

czasem wyciągnie spod togi rękę

i dotknie nią  serc we snie,

błądzących gdzieś na dnie

niebytu, nieświadomości,

przywróci ich codzienności,

odejdzie, by pojawić się znów

na granicy jawy i snów.


Wyspa

Zabiorę słońcu kilka

złocistych, jasnych promieni

i marzenia skrywane

gdzieś w krainie cieni

wydostanę, by uwiecznić je

na papierze życia

i to, czego pragnę

wydobędę z ukrycia.

    Pędzlem z traw szorstkowłosych,

    granatem niezbadanych przestrzeni,

    zielenią stawów modrookich ,

    wszystkimi odcieniami Ziemi,

    paletą swych zalet i wad

    namaluję  własny świat.

I gdzieś na niewidzialnej wyspie

zbuduje sobie  dom,

zostawię problemy wszystkie,

odejdę daleko stąd.

    Zabiorę to co kocham

    i to, co zdołam wziąć,

    uczucia, serce, rozum,

    cień życia, dotyk rąk.

Muzykę wplotę w powietrze,

poezje w konary drzew,

z wiatrem zatańczą motyle,

swej duszy usłyszę śpiew.

    Kiedyś uwierzę w marzenia,

    w klepsydrze przesypie się czas,

    odnajdę swoją  wyspę,

    zamieszkam pośród  gwiazd.


Przeminęło z wiatrem

Przeminęło z wiatrem tyle lat.

Ja się zmieniłam i zmienił się świat.

Każdego dnia hartowała się stal.

I tego co minęło tak wściekle żal.

 I żal tych ludzi, których nie ma już

i starych fotografii, które pokrył kurz

i tej dziewczyny z ufnym uśmiechem,

co kiedyś myślała, że nieba dosięgnie

i tego chłopca, z którym w cukierence

płynęła w przyszłość, trzymając go za rękę.

 Dziś dzień podobny jest do dnia.

Czasem zakręci się w oku łza.

I ta gonitwa, ten pośpiech i bieg.

Powoli już zapada zmierzch.

I słońca nie ma już w zenicie.

Za szybko nam upływa życie.

 Dziś w lustrze widzisz zmęczoną twarz.

A na rozdrożach hula wiatr

i wciąż rozwiewa ulotne chwile,

które są nasze i są niczyje.

 


Płótna życia

 Na starych, drewnianych krosnach,

 na zakurzonym poddaszu

 nieodgadniony los

 tka płótno z nitek czasu.

  Powoli powstaje tkanina

 bardziej lub mniej kolorowa,

 wplecione w miliony nici

 gesty, zdarzenia i słowa.

  Czasem się nitki poplączą

 i trudno je rozsupłać,

 czasem co robić dalej

 Boga trzeba zapytać.

  Bóg często tam zagląda,

 a z nim zastępy dusz,

 popatrzą na tkane płótno,

 i strzepną z krosen kurz.

  Los w to co robi codziennie

 wkłada swe serce i trud,

 każdą utkaną tkaninę

 zabierze do siebie Bóg.

  Czasem, gdy nie jest gotowa,

 gdy nagle zerwą się nitki

 Bóg powie by tkać ją od nowa,

 losowi da wskazówki.

  Czasem nieukończone dzieło

 Bóg weźmie do swego domu.

 kiedy i gdzie to nastąpi

 nie wyjawi nikomu.

  Czas jest nieśmiertelny,

 człowiek niestety nie.

 czy pracę swą los ukończy

 do końca nie dowiesz się.

  Na niewidzialnym poddaszu,

 na starych drewnianych krosnach

 obraz świata i ludzi

 los będzie tkał bez końca.

 Powstawać będą tkaniny

 wciąż nowe, na starych krosnach,

 choć los będzie inny, obraz inny

Bóg będzie tam wciąż zaglądać.


Cukierenka

 Nad małą rzeczką

jest pewne urocze miasteczko,

a w nim cukierenka,

która dawne czasy pamięta.

         W zapachu czekolady

    spokojnie płynie czas.

    Na progu miła staruszka

    z uśmiechem wita nas.

 Przy okrągłych stolikach

na chwilę przysiadła muzyka

i patrzy ze smutkiem w okno

jak w deszczu klony mokną.

       Światło lampy naftowej

    Pogrążyło się w lirycznej rozmowie

    z firanką tańczącą na wietrze.

    Coś cicho do ucha jej szepcze.

 Pajączek haftuje serwetkę,

paprotka spogląda smętnie

na swoje odbicie w szybie.

Świerszcz wyczarowuje  muzykę.    

          I tańczy walca firanka.

    A w małych filiżankach

    przypłynęła już czekolada.

    Światło księżyca do środka wpada.

 Na talerzykach z porcelany

ptysie z bitej śmietany

pokazują swe brzuszki.

Gdzieś przegoniły nasze smutki.    

       Mruczy sennie kot zielonooki,    

     a zakochani pochylają głowy

    i fruną w obłoku swych słów

    na lotni z marzeń i snów.

 Muzyka wypełnia kąty.

W jednym z nich ktoś samotny

pije już trzecią kawę.

Staruszka się krząta przy barze.    

       Deszcz za oknem wciąż pada.

    Ciało rozgrzewa mi czekolada

    gorąca jak twoje dłonie

    gdy tak siedzisz zapatrzony koło mnie.

 Ze starej fotografii

spogląda na mnie ciekawie

dziewczyna w kapeluszu z kwiatami.

Siedzimy w swe myśli zasłuchani.

         Minęło  lato. Już jesień.

      Za oknem zapłakany wrzesień.

    Kot ociera się o moje nogi.

  Już słychać zimy kroki.

 Pijesz herbatę z dzikiej róży.

Na chwilę zatrzymaliśmy się w podróży,

by posłuchać jak biją nasze serca.

Patrzysz na mnie. A ja się uśmiecham.


 Jesienna nostalgia

Deszcz miarowo uderza o dach,

za oknem zapłakany świat,

wiatr tęskną nutą zawodzi.

Jesień powoli nadchodzi.

    Pełną zadumy ma twarz.
    Deszcz bębni, wygrywa marsz.

    Nade mną granat nieba,

    gałąź o szybę uderza,

    smutnymi oczami spogląda

    i suchą dłoń wyciąga,

    szarpana wichrem i deszczem.

     Jak długo żyć będzie jeszcze?

    W pokoju zapach melancholii,

    tęsknota zawsze boli.

Księżyc jak rybak w łodzi.

Jesień powoli nadchodzi.

    Czarne korony drzew,

     czasu w przestrzeni bieg.

Kot przy kominku śpi.

Jesień już puka do drzwi.

    Na ścianach ogniki świec,

    w kuchni rozgrzany piec,

    zegar miarowo tyka.

    Chwila za chwilą umyka.

Pająk powietrze łata,

za łatą powstaje łata,

lampa ciepło spogląda,

tęsknota się snuje po kątach.

    Deszcz wciąż tłucze o szyby,

    muzyka się sączy z płyty,

    księżyc zza chmur świeci,

    gwiazdy już złowił do sieci.

Nostalgia w długiej sukience

wzięła smutek za ręce

i tańczy. Świerszcz cicho gra,

a wiatr zawodzi i łka.

    Słońce na Antypodach

    kąpie się w obcych morzach,

    a u nas zła pogoda,

    deszcz, wicher, błoto, słota.

Dom, rodzina, praca.

Codzienność nas przytłacza.

Za szybko upływa życie.

Jesień już do nas idzie.


Gdy ktoś bliski odchodzi

Gdy ktoś bliski odchodzi

i pustkę po sobie zostawia,

w codziennych zdarzeń powodzi,

zatrzymujemy się – śmierć to sprawia.

     Że to co było ważne,

     nasze kłopoty, rutyna

     są nagle w innym wymiarze,

    Jedna chwila to zmienia.

Jeszcze jesteśmy razem,

a już niestety oddzielnie.

Kiedyś pójdziemy tym śladem,

nie będzie wieczne, co piękne.

     W uszach brzmi jeszcze głos;

     siedzi w fotelu cień,

     wpleciony w szczotkę włos,

     pod kocem wczorajszy sen.

Dziś pustka łzami nabrzmiała,

serce ściśnięte żalem,

z kielicha się gorycz wylała,

dziś droga do Jeruzalem.

     W ciszy, gdy kropla wody

     jak wystrzał armatni huczy

     z łzą w oku i bólem głowy

     tęcza wzejdzie po burzy.

Mijają noce i dni.

Są wschody i zachody słońca.

Dziś, na rozpaczy dnie,

od początku do końca,

     trzeba przejść przez to życie,

     minuta po minucie,

     godzina po godzinie,

     z nadzieją, że ból kiedyś minie.


 Dwa drzewa

Jesteśmy jak dwa drzewa,

Rosnące obok siebie,

Gdy śnieg, gdy ulewa,

gdy błyskawice na niebie.

     Choć w lesie dużo drzew,

     Ty kiedyś wybrałeś mnie,

     Choć w puszczy niejeden krzew,

     Ty jesteś w moim śnie.

Przed laty Twoje spojrzenie

i dotyk Twojej dłoni,

były jak losu westchnienie,

Uczucie ogniem wciąż płonie.

     Splotły się nasze korzenie,

     korony wspólne już są,

     Wrośliśmy już w tę ziemie,

     tu gdzie rodzina i dom.

Choć przybywa nam lat,

Zmienia się pora roku,

Choć w oczy wieje wiatr,

wciąż jesteś przy moim boku.

     Smagani deszcze i wichrem,

     bez liści każdej zimy

     z pierwszym wiosny podmuchem;

     do życia znów się budzimy.

Woda podmywa korzenie,

mijają noce i dnie,

godzina po godzinie,

ku ziemi chylą się pnie.

     Zaczyna brakować sił,

     i trosk stale przybywa,

     za nami marzeń pył,

     pasja życia wciąż żywa.

W lesie są zawieruchy;

niezbyt dobrze się dzieje,

wciąż klęski i posuchy,

zamiecie i zawieje.

     Na przekór przeciwnościom,

     wśród innych trwamy drzew,

     w starciach z rzeczywistością,

     młodzieńczy przebrzmiał śpiew.

Lecz tli się ogień miłości

przed laty rozpalony,

W dniach smutku i radości,

mój los z Twoim spleciony.

 


Muzyka

 Gdy otacza mnie sztuka ,

 niewidzialna jak muzyka

 wzruszenia łza

 na strunach mej duszy łka.

      Dotykam dłonią marzeń,

      szybuję po niebie jak ptak

      na skrzydłach utkanych z nut

      w przestworzach wielu lat.

 W muzyce - mistrzyni nastroju

 znajduję oazę spokoju,

 a tam w domku z kart

 wspomnień ulotny czar.

      Gdy zabrzmią Bacha organy

      horyzont ołowiany

      znika i pojawia się światło.

 I znów marzyć jest warto

 i warto jest żyć by tworzyć

 i tworzyć aby żyć,

 by na arenie życia po prostu sobą być.

      Bo życie to muzyka.

      W rytm serca swego się wsłuchaj,

      w rytm Ziemi, natury , przyrody,

      gwiazd, planet, pracy, wody.

 Bo muzyka jest wszędzie,

 bo wszystko jest muzyką.

 Bo to język narodów.

      To trwoga, cisza, spokój

      i krzyk i płacz i łkanie

      i śmiech i czyjeś wołanie.

 To język, który każdy zna,

 to naszych uczuć gra.

 To radość ,to miłości potęga

 zaklęta w harmonii i dźwiękach.

      Bez słów emocje wyrazi,

      rozpali świat wyobraźni.

      Będziemy przenosić góry,

      wzlecimy ponad chmury.

 Muzyka

      jest w rzekach i strumykach,

      w szumie oceanów i mórz,

      w szepcie dojrzałych zbóż,

      w wietrze na przełęczy,

      we wszystkich kolorach tęczy,

      w graniu wiejskiej kapeli,

      w ciszy śniegowej bieli,

      w łopocie żagli na fali,

      w burzy nadciągającej z oddali,

      w wierzbach tańczących poloneza,

       w świergocie ptaków na drzewach,

      w melodii kościelnych dzwonów,

      w codziennych krokach milionów.

 Muzyka

      to poezja ducha,

      to na Ziemi Nieba kawałek,

      to rozmowa umysłu z ciałem,

      ciała z duszą, duszy z rozumem.

 Każdy to wie, kto słuchać umie.

 


Wpadnę do Pana Boga

 Wpadnę do Pana Boga na kawę

gdy tylko zaprosi mnie.

Wiem, że w Jego domu

nigdy nie będzie mi źle.

 Porozmawiamy z Bogiem

przez chwilę w cztery oczy,

a ja całe swe życie

w Jego dłonie złożę.

 I z pewną nieśmiałością

do Niego uśmiechnę się,

a On powie do mnie:

„ Me dziecko witam cię.

Czekałem ja  na ciebie,

wiedziałem, że przyjdziesz tu.

Dla ciebie ta oto kawa

I zastawiony stół.”

 Być może będzie tak,

a może tak nie będzie,

Bóg najlepiej wie,

czy wad czy zalet mam więcej.

 Pływam w rzece życia,

zanurzam się w jej toń.

Kiedyś także dla mnie

zabije kościelny dzwon.

 Mija rok za rokiem,

witam kolejny dzień.

Aż pewnego razu

przyśnił mi się sen,

co snem może był tylko,

a może jawą był,

bo Bóg w ogrodzie różanym

kawę ze mną pił.

 Siedzieliśmy oboje

w błękicie i zieleni.

We wszechświecie zostały

wszystkie moje problemy.

 Już nie musiałam się śpieszyć,

słuchałam Jego słów,

już nie musiałam wierzyć,

rozmawiał ze mną Bóg.

 I pięknie opowiadał

o dobru i o miłości.

Siedziałam zasłuchana

Bóg  mnie u siebie gościł.

 Ja nic nie mówiłam

On o mnie wszystko wiedział,

bałam się tej rozmowy,

bo nigdy nie byłam święta.

 A Bóg spojrzał na mnie,

a potem uśmiechnął się.

„Wiem, że w swoim sercu

ty zawsze gościłaś mnie.”

 Rozwiała wątpliwości

Jego pogodna twarz

i w tej magicznej chwili

zatrzymał się dla nas czas.

 Świeciły gwiazdy i słońce,

unosił się zapach róż,

widziałam Eurydyki tańczące

na łące, na tle wzgórz.

 „Boże powiedz proszę

czym jest nieśmiertelność.”

A On odpowiedział:

„To miłość, dobro i piękno.”

 I tak gawędziłam

przy kawie z Panem Bogiem

aż nagle we mgle srebrzystej,

co stała się obłokiem

ujrzałam znajome postacie

i ukochane twarze,

tych którzy przyszli do nas,

by z nami wypić kawę.

 To byli moi bliscy,

ci, którzy kiedyś odeszli,

a chór niebiańskich aniołów

śpiewał  psalmy i pieśni.

 Szepnęłam Panu Bogu:

„Dziękuję Ci za życie,

za to co mnie spotkało,

za każde piękne przeżycie.

 Ty stworzyłeś człowieka

na swoje podobieństwo.

Ty Panie możesz wszystko.

Mam prośbę tylko jedną.

 Proszę chroń bliskich mi ludzi,

chroń wszystkich ludzi na Ziemi,

którzy szukają Ciebie

w swym życiu zagubieni.”

 Bóg szepnął: „Muszę iść.

Inni też czekają.”

I poszedł powoli tam,

gdzie dal się staje dalą.

 Może było tak,

a może  było inaczej.

Kiedyś się o tym przekonam,

kiedyś Boga zobaczę.