Krasnoludek

W wielkim lesie na polanie

krasnoludek  ma mieszkanie.

Tam, gdzie krzaki są jagody

 stoi domek kolorowy.

Ma okienka, drzwi i komin ,

a dach cały ma ze słomy.

     W domku mieszka krasnoludek

 o imionach Michaś, Lutek.

Kubrak  cały ma czerwony,

guziczkami ozdobiony,

złotym  paskiem przepasany,

cieniem lasku haftowany.

Spodnie ma ciemnobrązowe

i trzewiki ma zamszowe

i  czapeczkę ma czerwoną

pomponikiem zakończoną.

     Obok, wśród czerwonych malin

stoi domek okazały,

cały  z drewna zbudowany,

w różne kwiatki malowany .

Ma podłogi mchem wysłane

i firanki z mgły utkane.

Wszystkie meble są z wikliny

a dywany z pajęczyny.

Przy nim ogród  jest nieduży

a w ogrodzie krzaki róży

i konwalie są majowe

i jeziorko pełne wody .

Przy jeziorku jest huśtawka,

przy huśtawce stół i ławka

A za płotem płynie rzeczka.

Wiedzie do niej leśna ścieżka.

Mieszka tam pewna dziewczynka

co na imię ma Malinka.

Ta dziewczynka z leśnej bajki

oczy ma jak niezapominajki,

jasne włoski także ma,

warkoczyki czasem dwa.

W szafach sukieneczek mnóstwo,

w przedpokoju duże lustro,

w którym lubi się przeglądać.

Zawsze ładnie chce wyglądać.

      Obok już od wielu lat

w starym dębie mieszka skrzat.

W dużej dziupli sobie mieszka,

w której mieszkała Agnieszka,

ruda kitka ,wiewióreczka.

Wyjechała do miasteczka

Skrzat ma na imię Jaś

i zna dobrze cały las.

Wie ,gdzie mieszka w lesie echo,

o czym szumi każde drzewo,

gdzie kosmaty niedźwiedź śpi

i skąd nocą płyną sny.

Jaś czapeczkę ma zieloną,

piórkiem drozda ozdobioną,

a koszulkę i spodenki

ma w jasnobrązowe cętki.

      A w pobliżu, w malej rzeczce,

tuż przy leśnej, krętej ścieżce

mieszka sobie pan Szuwarek,

który ma na imię Jarek.

Gdzieś na wyspie, pośród trzciny

letni domek ma z wikliny.

A gdy zmienia się pogoda

i nadchodzi zima sroga

Wodnik idzie w głąb  strumienia,

gdzie ma drugi dom - z kamienia.

Wodnik białe włosy ma,

za uszami skrzela dwa

liczy sobie z dwieście lat

i zna prawie cały świat.

      Lubią się ci  przyjaciele,

spotykają co niedzielę

i siadają do obiadu,

rozmawiają  'gadu-gadu',

Co tam słychać w wielkim świecie ?

Jak ci się sąsiedzie wiedzie?

     A gdy ciepło jest, słonecznie

wybierają się nad rzeczkę

i siadają na ławeczce ,

która jest przy leśnej ścieżce.

     Gdy we troje tam siedzieli,

po obiedzie, przy niedzieli

usłyszeli głośne krzyki

biedroneczki , małej Krysi.

Co się stało?- spytał Jaś.

Och, biegnijcie póki czas.

Tam, gdzie rosną cztery świerki,

za zakrętem naszej rzeki

biedroneczka mała Ula

w swojej łódce wypłynęła.

Szybko, szybko, mój kolego,

z łódką dzieje  się coś złego.

      Wystarczyła jedna chwilka,

a Jaś, Lutek i Malinka

krętą ścieżką biegli już,

aż się w górę wznosił kurz.

Gdy dotarli na brzeg rzeki

zobaczyli jak nurt prędki

porwał Uli małą łódkę,

zanurzoną już po burtę.

Z przerażenia aż zdrętwieli.

'Straszne rzeczy'-wykrzyknęli

'Łódka pójdzie wnet na dno.

Przecież wszyscy wiedzą to.

      Łódka wody nabierała,

na bok wciąż się przechylała.

A owadów cały tłum

'robił bardzo głośny szum.

I krzyczały tak owady

'Biedna Ula, nie da rady'

I choć bardzo się starały

pomóc Uli nie umiały.

      'Skąd ta Ula się tam wzięła

-tak Malinka wykrzyknęła ,

gdy ujrzała Ulę w łódce.

'Przecież zginie tam już wkrótce.'

      Otóż biedroneczka Ula

nieostrożna bardzo była

i nie mówiąc nic nikomu

wcześnie rano wyszła z domu

i wybrała się nad rzeczkę,

by popływać w swej łódeczce.

Tę łódkę  zrobiła sama,

 pracowała już od rana

na brzegu pośród  trzciny.

Łódeczka  była z łupiny

leśnego , małego orzeszka,

który zjadła Agnieszka.

Gdy Ula znalazła łupinę

zastanowiła się chwilę,

spojrzała na rzekę

i tak rzekła do siebie .

'Żaglówkę piękną zrobię

i będę pływać sobie.

To bardzo dobra myśl

do pracy wezmę się dziś.

Bardzo się  napracowała,

ale łódkę zbudowała .

Bolały ją ręce i głowa,

ale gdy łódź była gotowa

prezentowała się wspaniale.

Miała dwa żagle białe ,

utkane z mocnej  pajęczyny

i ster z drewna i wikliny.

A maszt cały był z zapałki,

na nim żagiel rozpostarty

powiewał na wietrze zwiewnie.

Łódka  wyglądała pięknie.

       W niedzielę z samego rana

Ula nie dokończyła  śniadania ,

tylko łódkę spuściła na wodę

śpiewając przy tym sobie.

'Zrobiłam ładną łódeczkę ,

 będę teraz  pływać po rzeczce.

Choć niewiele mam lat

to zwiedzę cały świat.

Gąsienica to usłyszała

i Uli tak powiedziała-

Jesteś jeszcze za młoda.

To niebezpieczna droga.'

'Nie jestem wcale mała'-

Ula odpowiedziała,

wsiadła do swej łódeczki

i popłynęła w dół rzeczki.

Pogoda była pochmurna,

ale Ula dumna

śpiewała sobie głośno

żeglarską pieśń radosną.

'Pośród spienionych fal

płynę sobie w dal.

Żaglówkę piękną mam

i radę sobie dam.

      Owady słysząc to

pytały .'A któż to płynie, kto?

'To ja'- odpowiadała  Ula

i bardzo dumna była.

Ula  jednego nie wiedziała,

że jej łódka dziurkę miała.

I jak w najczarniejszym śnie

przez tę dziurkę w łódki dnie

woda się zaczęła lać,

aż ogarnął wszystkich strach.

 I zrobiło  zimno się.

Oj, naprawdę będzie źle .

Silny wiatr się zerwał też.

W strzępy porwał żagiel wnet.

Już nie było tak wesoło.

Łódka się kręciła wkoło.

Wody było coraz więcej.

Oj, pomóżcie ,proszę prędzej.

Rozpacz Uli była wielka.

Zamoczyła dwa skrzydełka.

I nie mogła teraz fruwać,

a nie potrafiła pływać.

Biedroneczka z płaczem w głosie

rozpaczała nad swym losem

i krzyczała przerażona.

'Ja w tej łódce zaraz skonam.

Och ratunku, och pomocy,

bo dziś nie dożyję nocy.

Nie  dostanę się na brzeg

i utonę tutaj wnet.

Jaś zawołał -'nie bój się.

Aż tak to nie będzie źle.

Żeby ciebie uratować

kładkę trzeba tu zbudować ,

pomost mocny i tak długi,

aby z brzegu sięgnął łódki.

Musisz na ten pomost wejść

i bezpiecznie na brzeg zejść.

„To jest dobre rozwiązanie'-

zawołano na polanie.

Poszukano i na szczęście

przyniesiono wnet gałęzie.

Zbudowano szybko pomost

i rzucono go na wprost

łódki, która wody nabierała

i się stale zanurzała.

     Cały czas wiał silny wiatr.

Wszyscy się zaczęli bać.

Nadciągnęły ciemne chmury

i dzień zrobił się ponury

i powstała wielka fala ,

która łódkę wnet zalała.

Ula krzycząc wniebogłosy:

'Och ratunku! Och pomocy!

Wpadła do głębokiej wody,

aż po czubek swojej głowy.

 'Łap za pomost'-krzyknął Jaś

-'póki na to jeszcze czas'.

'I uważnie stawiaj kroki,

nie rozglądaj się na boki.

Ula za pomost chwyciła,

a że wyczerpana była,

przerażona i bez siły

wypuściła go po chwili.

Przepływała kępa trawy.

'Złap ją '- krzyczały owady.

Ula rady posłuchała

kępy trawy się złapała

i wdrapała na nią z trudem.

'Trzymaj się1-wykrzyknął Lutek.

Ula była już zmęczona

i tym wszystkim przerażona,

więc nie dała biedna rady,

ześlizgnęła się z tej trawy

i od razu i o zgrozo

całkiem skryła się pod wodą.

Na chwilę się wynurzyła,

potem fala ją zakryła.

Wszyscy aż krzyknęli z trwogą.

Co się stało z tą niebogą?

Aż Malinkę przeszły dreszcze'

Czy biedronka żyje jeszcze?

Jaś do rzeczki wskoczył szybko.

Och. Tu nie jest wcale płytko.

I nurkował pośród fal.

Wszystkim Uli było żal.

Lutek także pływał wkoło.

Oj nie było już wesoło.

Krysia była przerażona,

a Malinka zrozpaczona.

I krzyczały.' O mój Boże!

Gdzie jest Wodnik? Niech pomoże!

Lecz nie było tam Wodnika.

Gdzie jest Wodnik?-każdy pytał

I naprawdę było źle.

Co z tą Ulą ? Czy ktoś wie?

Wszyscy Ulę wciąż wołali

i na rzekę spoglądali

i myśleli cicho płacząc

'Czy tę Ulę znów zobaczą?

      Nagle het, gdzieś tam w oddali,

na wzburzonej wielkiej fali

pojawiły się kropeczki.

Och . To skrzydła biedroneczki .

    Tak, To była właśnie Ula.

     Ale czy biedronka żyła?

Raptem ,obok biednej Uli,

której wszyscy już współczuli

zjawił się Pan Wodnik Jarek.

O, nareszcie jest Szuwarek

„Ula jest  uratowana'

 krzyknęła  rozradowana

gromada na brzegu rzeczki.

'To szczęście dla biedroneczki'.

       Wodnik był na wycieczce,

z której w porę wrócił nad rzeczkę.

Co się dzieje powiedziały mu ryby,

zanurkował gdy usłyszał krzyki

i wtedy , gdy było źle

głęboko na rzeki dnie

zagrzebaną w gęstym mule

zobaczył nieprzytomną Ulę.

Wyciągnął ją na brzeg

i zaczął ratować wnet.

      Ula na szczęście przeżyła,

choć bardzo się przeziębiła

Chorowała kilka tygodni.

Piła napar z igieł sosny

i nektar z leśnych kwiatów

i sok z liści rzepaku.

     A na cześć Jarka,

dzielnego Pana Szuwarka

i tych, którzy nieśli jej pomoc

w świętojańską letnią noc

urządziła wspaniałe przyjęcie.

Gości zaprosiła sto lub więcej.

Wszyscy bawili się do rana.

Z malin pili smacznego szampana,

jedli serniki i makowce

i świeże soczyste owoce.

     A Ula dostała nauczkę,

by sprawdzać zawsze łódkę'

by nie było przykrej przygody,

gdy łódka nabierze wody.

     Morał z tego jest taki

i to nie byle jaki.

Jeśli coś robisz rób dobrze

i zawsze postępuj

 mądrze.

 Gdy masz niewiele lat

słuchaj starszych mądrych rad.


       Malwinka

W niedzielne popołudnie.

gdy wiał ciepły wiaterek

Malwinka włożyła sukienkę,

na nią różowy sweterek

i poszła do ogródka

w towarzystwie psa Burka.

    Na niebie świeciło słoneczko.

Malwinka szła dziarsko ścieżką

przebierając małymi nóżkami

i wesoło machając rączkami.

    W ogrodzie  rosły kwiatki:

tulipany, stokrotki, bratki,

pachniały konwalie majowe

i motylki fruwały kolorowe.

Przy zielonym stawie

Malwinka usiadła na trawie.
Mama jej powiedziała

i Malwinka to pamiętała,

że gdy jest sama na dworze

do wody wchodzić nie może.

Za to piesek Burek

pływał w wodzie jak nurek,

przebierał krótkimi łapkami

i ścigał się z kaczuszkami.

    Obłoki płynęły po niebie,

ptaszki śpiewały na drzewie,

pszczoły nektar z kwiatów

zbierały do koszyczka z płatków.

     Malwinka zrobiła się senna,

powoli ogarniała ją drzemka.

Nagle usłyszała płacz.

Odwróciła się i zobaczyła krzak

pięknej, dzikiej róży,

który rósł w pobliżu kałuży.

Malwinka już obudzona

podeszła zaciekawiona,

a za nią w środek kałuży,

która została po burzy

Burek wskoczył z ochotą

rozchlapując wokół błoto.

     A na róży krzaczku

pośród czerwonych płatków

siedziała mała dziewczynka.

Aż oniemiała Malwinka.

Miała jasne włosy

i duże niebieskie oczy,

a z tyłu dwa skrzydełka,

delikatne jak biała mgiełka.

Siedziała w podartej sukience

trzymając przy twarzy ręce,

na nóżkach miała trzewiczki,

we łzach oba policzki

i płakała w głos

w chusteczkę wycierając nos.

  - Kim ty jesteś -spytała Malwinka

  - Jestem Daria - rzekła  dziewczynka

  - Przymierzałam suknię na bal,

taki wielki na tysiąc par,

który odbędzie się dziś wieczorem .

Król z królowa przybędą  z dworem.

Ten bal na jaśminowym drzewku

urządza sam król Elfów

i na tym właśnie balu,

jak to jest u nas w zwyczaju

książę wybierze sobie żonę,

da jej królestwo i koronę.

A ja, gdy suknię wkładałam

o kolec ją rozdarłam.

O zobacz, ma  z tyłu  dziurę,

Dziś nowej mi nikt nie uszyje.

I do tego jest poplamiona,

zakurzona i pobrudzona

przez tego pieska Burka,

twojego przyjaciela z podwórka.

    I znów wybuchnęła płaczem,

aż zatrząsł się róży krzaczek.

    Malwince zrobiło się żal.

Biedna Daria nie pójdzie na bal.

Siedziała przez chwilę smutna,

a że była rezolutna

- Pomogę ci - rzekła

i do babci szybko pobiegła.

   Babcia w fotelu siedziała

i spokojne sobie drzemała,

a jej ulubiony kot Mruczek

spał zwinięty w kłębuszek.

Gdy Malwinka do pokoju wpadła

babcia o mało nie spadła

z fotela, w którym spała

i od czasu do czasu chrapała.

A Mruczek hałasem obudzony

pod łóżko uciekł przerażony

i patrzył co się dzieje

w tę spokojną do tej pory niedzielę.

     A Malwinka na babci kolana

wdrapała się zadyszana.

 - Babciu, dziewczynka o imieniu Daria

sukienkę sobie podarła.

A właśnie dziś wieczorem

król Elfów z całym dworem

urządza wielki bal,

prawie na tysiąc par.

Proszę ,uszyj jej sukienkę piękna,

taką długą, tu upiętą,

z bufiastymi  rękawami,

koronkami, falbankami.

Może, gdy na bal przybędzie

książę poprosi  ją o rękę.

    Babcia bardzo się zdziwiła,

a ze była dobra, miła

z pięknej koronkowej apaszki

w delikatne różowe kwiatki

wspaniałą suknię uszyła,

którą perełkami ozdobiła.

Malwinka podziękowała,

babcię mocno wyściskała

i najszybciej jak mogła

do ogrodu pobiegła.

     Gwiazdy już lśniły na niebie,

mrugając z oddali do siebie ,

a na gałązkach bzu

układały się ptaszki do snu.

Krzak jaśminu był pięknie oświetlony,

kolorowe paliły się lampiony,

a w biało - kremowe  kwiatki

wplecione były róży płatki.

      Bal otworzył król Eryk Pierwszy,

pięknie grała orkiestra świerszczy,

muzyka zachęcała do tańca.

Już tańczono wiedeńskiego walca.

Panie miały suknie wytworne,

wyglądały bardzo strojnie.

Panowie byli we frakach,

fruwano po listkach i kwiatach.

Słychać było śpiew skowronków

pito nektar  z polnych dzwonków,

a na stołach z kory dębu

stały ciasta i sok z mięty.

Muzyka rozbrzmiewała wokoło,

było gwarno i wesoło.

    Tylko w ciemnym kącie ogrodu,

niedaleko drewnianego płotu,

między żółtymi bratkami

Daria zalewała się łzami.

      Malwinka do niej podbiegła

i tak oto rzekła

- Idź szybciutko na bal,

tam już tańczy tysiąc par.

Jest król, królowa, są dworzanie ,

wystrojeni niesłychanie.

Jest nawet piękny książę.

Spiesz się, a może zdążysz.

Moja babcia Ula

sukienkę ci uszyła,

u dołu z falbankami,

z przodu z perełkami,

z bufiastymi rękawami,

z guziczkami, koronkami.

     Daria aż podskoczyła z radości.

 - Zaraz pofrunę do gości. „

Podbiegła do Malwinki

i ucałowała policzki dziewczynki.

Włożyła suknię od babci

i perły od prababci,

atłasowe trzewiczki,

muślinowe  rękawiczki ,

koronkowy piękny szal

i szczęśliwa pofrunęła na bal.

      A na wielkim baku

książę stał pełen żalu,

bardzo zasmucony,

bo choć szukał, nie znalazł żony.

      Daria w koronkowe sukience

wkroczyła z dużym wdziękiem,

jak motyl kolorowy

niespotykanej urody.

Orkiestra zagrała walca.

Książę Darię zaprosił do tańca

bardzo uszczęśliwiony.

Właśnie takiej szukał żony.

      A następnego dnia wieczorem

pofrunęli do Malwinki oboje,

by podziękować dziewczynce

za pomoc i za dobre serce.

A za tydzień cały

odbył się ślub wspaniały,

na dywanie z kwiatów

w ogrodzie wśród śpiewu ptaków.

Zaproszono Malwinkę i babcię,

a nawet pieska Burka,

motyle i kaczuszki,

a także pszczoły  z podwórka.

Wszyscy się dobrze  bawili.

Nektar i miód pili,

śpiewali i tańczyli

i bardzo szczęśliwi  byli.        


        Przyjaciółki

Przyjaciółki umówiły się na obiedzie,

Jak to bywa w wielkim świecie.

Przyszła mucha, komarnice

oraz pewna pajęczyca,

która, rzecz to niesłychana,

na przyjęcie wprosiła się sama.

 

Pajęczyca była stara, ścisłą dietę stosowała,

już owadów nie jadała,

niestrawność po nich miała.

 

Przyszła osa

i jej córka prawie już dorosła ,

pszczoła, mrówka i cykada.

I zaczęła się narada,

pogawędki, rozmowy i plotki ,

jak na imieninach u ciotki .

 

Pszczoła była zmęczona,

osa przygnębiona,

mówka trochę wstydliwa,

mucha zaś gadatliwa.

 

O wszystkim opowiadała,

mrówkę głowa rozbolała.

Cykada sczerwieniała ze złości,

osa chciała opuścić gości.

 

Mucha niezrażona,

gadała jak nakręcona;

że żuk ciężko zachorował

i właśnie wczoraj skonał,

że jego pogrzeb niedługo .

Wszyscy już o tym mówią,

że komar spadł z drzewa,

gdy była wielka ulewa,

i choć był z niego chwat,

to złamał sobie gnat.

Że trzmiel poleciał w odwiedziny

do brata na imieniny,

że dużo tam wypił i zjadł,

wracając do stawu wpadł.

Że ważka bez umiaru,

latała w czasie upału,

w południe biedna zemdlała,

porażenia ponoć dostała.

 

Ćma zgubiła drogę,

a nawet skręciła nogę,

zaś stonka ziemniaczana  ,

wybrała się całkiem sama,

na urlop w odległe góry,

gdzie złapał ją kot bury,

a poza tym, co ważne      

motyl pochorował się także.

Potrzebne były mu leki,

poleciał więc do apteki,

i leży do tej pory,

w łóżku bardzo chory.

 

Od tych wiadomości,

głowy rozbolały gości.

Przyjaciółki wysłuchały muchy,

pokrzywdzonym trzeba dodać otuchy.

Musimy z pomocą pośpieszyć

biedaków niezwłocznie pocieszyć.

Chwilę się zastanowiły

i plan taki ustaliły:

cykada miała pomóc motylowi,

pszczoła biednemu trzmielowi,

komarowi komarnica,

ćmie zaś stara pajęczyca.

Osa żonę żuka odwiedzić miała,

pszczoła do ważki się wybierała,

a mrówka tak się zdenerwowała,

że cały czas płakała;

szlochając - jaka szkoda,

że spotkała ich taka przygoda.

 

Zgodnie z tym co powiedziały,

do znajomych się wybrały.

 

Komarnica poleciała do kuzyna,

zobaczyć jak po wypadku się trzyma,

pszczoła do ważki poleciała,

spytać czy już  oprzytomniała,

osa do żuka rodziny,

z kondolencjami poleciała w odwiedziny,

a pszczoła do trzmiela się wybrała,

spytać czy głowa go rozbolała,

cykada naparu naważyła

i motyla odwiedziła,

zaś pajęczyca stara,

do ćmy poczłapała,

zapytać czy boli ją noga,

i czy żyje jeszcze stonoga,

która także chorowała,

o czym mucha nie wspomniała.

 

Mucha została w domu

i śmiała się z nich po kryjomu.

 

Bo oto co ujrzały,

gdy z pomocą się wybrały.

 

Żuk urządzał przyjęcie dla rodziny,

bo jego żony były imieniny.

Trzmiel zbierał nektar z kwiatów,

siedział sobie na jednym z maków.

Ważka zupełnie zdrowa,

na spacer iść była gotowa,

przed lustrem się stroiła,

pod nosem coś nuciła.

 

Komar na tańce się wybierał,

koszulę właśnie ubierał.

Motyl na tańcach już był,

tańczył i nektar pił.

Stonka z koleżankami,

zajadała się ziemniakami.

Ćma zaś sprzątała mieszkanie,

nie lubiła żyć w bałaganie.

 

Jedynie biedna stonoga,

którą bolała głowa

i była przeziębiona,

leżała w łóżku chora.

Cierpiała na bóle gardła,

piła różne lekarstwa;

miała gorączkę, wymioty,

bóle brzucha i zlewne poty.

 

Przyjaciółki, gdy to ujrzały,

do muchy znów poleciały,

zrobiły jej awanturę,

że nikogo nie szanuje.

 

Okazało się, że mucha

to największa wśród owadów

kłamczucha  


 

Chory wróbel

 Wróbel usiadł na topoli.

 - Och, jak brzuch mnie dzisiaj boli,

 mam nudności i wymioty,

 biją na mnie siódme poty.

 Boli mnie dziś już od rana,

 nawet nie jadłem śniadania.

 Dziś w ogóle nic nie jadłem,

 z głodu prawie że zasłabłem.

 Martwiła się wróbla żona

 - Mąż mi wkrótce tutaj skona,

 trzeba lecieć do doktora,

 ostateczna na to pora,

 niech zobaczy go, wysłucha,

 brzuch mu zbada i opuka.

 Wróbel bardzo osłabiony,

 rad posłuchał swojej żony,

 poleciał do lekarza rodzinnego,

 przez siebie wybranego.

 A w poczekalni u doktora

 panowała nerwowa atmosfera.

 Sowa akurat przyjmowała,

 na wszystkich chorobach się znała.

 Jak wieść gminna niesie,

 najlepszym lekarzem była w lesie.

 W poczekalni był harmider wielki,

 dzięcioł pilnował kolejki,

 pacjentów siedziało dwa tuziny,

 wszyscy mieli smutne miny.

 Siedziała kawka obolała,

 bo się właśnie przedźwigała,

 obok wrona naburmuszona,

 rzep przylepił się jej do ogona,

 skowronek zachrypnięty

 przycupnął obok zięby,

 która skrzydło złamała,

 gdy się popisywała,

 kruka zawiało, gdy na drągu

 czas jakiś siedział w przeciągu,

 kaczka zaś zasłabła,

 gdy kaszy za dużo zjadła.

 Bocianowi żaba utkwiła w przełyku,

 choć tych żab już zjadł bez liku,

 a sójka katar złapała,

 za morze się nie wybrała,

 perkoz zakrztusił się ślimakiem,

 zaś gęś drobnym makiem.

 Sroka siedziała nadąsana,

 bolały ją oba kolana,

 szpak siedział z kwaśną miną,

 zatruł się starą cytryną,

 gil cierpiał na nadwagę,

 przyleciał więc po poradę.

 W poczekalni hałas był wielki,

 sowie wreszcie puściły nerwy

 - Bardzo proszę ciszę zachować,

 w tych warunkach nie mogę przyjmować!

 Proszę siedzieć w spokoju,

 w przeznaczonym do tego pokoju.

 Wróbel zniecierpliwiony

 czekał aż będzie poproszony.

 Po godzinie go wezwano

 i o wszystko wypytano.

 Wróbel grzecznie odpowiadał,

 u lekarza tak wypada.

 Sowa była głucha,

 bo przebyła zapalenie ucha.

 Na wróbla uważnie spojrzała

 i w te słowa odezwała-

 - Proszę szybko się rozbierać

 i czasu mi nie zabierać,

 diagnozę zaraz postawię

 i będzie po sprawie.

 Wróbel rzekł

 - Mam kłopoty z brzuchem

 Sowa na to

 - Z którym uchem?

 Wróbel krzyknął - Mam wymioty.

 Sowa - Proszę głośniej. Jakie poty?

 Wróbel darł się - Mam nudności.

 - A od kiedy bolą kości?

 - Brzuch mnie boli już od doby.

 - Silne ma pan bóle głowy?

 Wróbla głowa rozbolała,

 sowa go zdenerwowała.

 - Jestem bardzo obolały,

 trzęsę się ze złości cały,

 nawet chrypy już dostałem,

 przez to, że się wydzierałem,

 więc poszukaj aparatu,

 ty głuchy jak pień ptaku.

 Sowa rady posłuchała,

 aparatu poszukała.

 Gdy włożyła go do ucha,

 już nie była taka głucha.

 Obmacała brzuch wróblowi

 i tak rzekła - Wróblu drogi,

  niech pan powie co pan jadł,

 nagle pan tak jakoś zbladł.

 - Och, głoduję już od rana,

 nawet nie jadłem śniadania.

 - A wczoraj?

 - Wczoraj na śniadanie mucha była,

 którą żona przyrządziła,

 w borowikowym sosie,

 zapach aż kręcił w nosie.

 Na obiad była zupa,

 ugotowana ze skrzydeł żuka,

 na przystawkę komary,

 które w śmietanie pływały.

 Na drugie gąsienica tłusta,

 do tego czerwona kapusta,

 dżdżownica ze śliwkami

 i knedle za borówkami,

 a także kilka pędraków

 i szczypce rzecznych raków,

 następnie dwa chrabąszcze ,

 ponadto cztery chrząszcze,

 do tego mrówki w zalewie,

 w czekoladowej polewie,

 na koniec tort z malinami

 i lody z jagodami.

 Sowa, gdy tego wysłuchała

 za głowę się złapała.

 Nie wytrzymała nerwowo,

 wpadła wróblowi w słowo.

 - Jest z panem naprawdę źle,

 po prostu za dużo pan je.

 Nie lody,

 lecz kubeł zimnej wody

 na głowę panu by wylać,

 by ten apetyt powstrzymać.

 Zalecam dietę ścisłą,

 odstawić proszę wszystko.

 Myślę, że lewatywa

 bardzo się panu przyda.

 Przepiszę także zioła,

 które zebrałam na polach.

 Poza tym, co również ważne,

 zastrzyk zrobię także.

 Jak to najczęściej bywa

 wróbla przeraziła lewatywa.

 Nie chciał żadnego zastrzyku,

 narobił dużo krzyku.

  Na koniec powiedział tak

 - Jestem delikatny ptak.

 Z lewatywy zrezygnuję,

 za poradę już dziękuję.

 W towarzystwie żony

 wychodzę stąd wyleczony,

 gdy wypiję zioła

 zdrowy polecę na pola.

  Sowa nie jadła nic od rana,

 tak była zapracowana.

 Skończyła pacjentów przyjmować

 poleciała obiad gotować,

 po drodze zrobiła zakupy,

 kupiła warzywa do zupy,

 ciasta i różne przysmaki,

 nektar, owady, ślimaki.

 Wyczyściła sklepowe półki,

 aż się dziwiły jaskółki.

 Przyrządziła osę

 w borowikowym sosie,

 oraz trzy komary,

 które w śmietanie pływały,

 na drugie gąsienicę tłustą,

 razem z czerwoną kapustą,

 dżdżownicę ze śliwkami

 i knedle z borówkami,

 do tego kilka pędraków

 i szczypce rzecznych raków,

 a także dwa chrabąszcze

 i cztery polne chrząszcze,

 na koniec tort z malinami

 i lody z jagodami.

 Aż stękała,

 tak się wszystkim zajadała.

 Gdy przeholowała wreszcie

 miała bóle, oraz dreszcze,

 a do tego zlewne poty

 i nudności i wymioty.

 Brzuch też miała obolały,

 chorowała tydzień cały,

 przepisała sobie leki,

 wykupiła pół apteki.

 Od tego czasu dietę stosuje,

 pacjentom obżerać się zakazuje.