Moje miasto Legionowo
W moim małym mieście
sny mieszkają na wierzbie,
a dzień za dniem,
między jawą a snem,
płynie w otulinie lasów,
odmierzany wskazówkami czasu.
Na rynku kolorowe kamienice
spoglądają na gwarne ulice,
na skwerze w słoneczne dni
fontanna tęczą lśni.
W niebo wzlatują gołębie,
w parku drzewa dostojnie
zadziwione szumią gałęziami,
spoglądając zielonymi oczami
na zmieniający się krajobraz,
przez ludzi malowany obraz.
W małych drewnianych domkach
wspomnienia się snują po kątach,
czasami siadają na ganku
by odejść o poranku.
W murach minionej epoki
stoją wysokie bloki,
w szarej wielkiej płycie
upływa ludziom życie.
Miasto jak innych tysiące,
codziennie wstaje słońce,
codziennie zapada noc
rozkładając ciemności koc.
Tysiące pragnień i dążeń,
gestów, uśmiechów, spojrzeń,
kłopotów, zmartwień i trosk,
których nie szczędzi nam los.
Codzienność kreślona z mozołem.
Gwar dzieci idących do szkoły,
wesela, chrzty, pogrzeby,
dni smutku i uciechy.
Choć takich miejsc jest więcej,
mi los wyznaczył to miejsce.
Wśród dni dobrych i złych,
W szachownicy domów i ulic,
w splocie wielu wydarzeń,
znajomych i nieznajomych twarzy,
żyję przeszłością, przyszłością
i szarą codziennością.
Budzę się, wstaję, zasypiam,
chodzę, biegnę, potykam.
Mieszkam, pracuję w znoju
i nie żałuję wyboru.
Przykleiłam do serca
Przykleiłam do serca
widok zadumanych wierzb,
kąpiących się o świcie
tam, gdzie nadwiślański brzeg,
łąk stojących w wodzie,
które obudził marzec
i brzóz czeszących włosy
nad rozśpiewanym stawem,
małych, białych kapliczek
na rozstaju dróg,
samotną postać lipy
i mglistych poranków chłód,
widok przycupniętych chałup
krytych szarym gontem
i szachownicę pół
oprószonych słońcem,
jabłonie w białych sukienkach
i sad pachnący majem,
gdy z zadartą głową
wchodziłam do krainy bajek
i widok szlacheckiego dworku
o ścianach nadwyrężonych przez czas,
w którym powstańczą pieśń
wciąż jeszcze nucił wiatr.
Przykleiłam do swego serca
zapach sadów i łąk,
tam, gdzie przy drodze
stał mały drewniany dom.
W kuchni był piec węglowy,
przy którym wygrzewał się kot,
a granicy ogrodu
strzegł wyszczerbiony płot.
Na rozłożystej topoli
przekomarzały się wróble,
strach na jednej nodze
przysłuchiwał się kłótni.
Dzwon wiejskiego kościółka
głosił chwałę Bogu,
z konarów lip i klonów
wieczorem wypełzał spokój.
Krowy niosły dostojnie
pachnące sianem mleko,
w oddali złociste kaczeńce
dywan ścieliły nad rzeką.
Kury mościły posłanie
jedna przy drugiej na grzędzie,
kołysząc się, skrajem drogi
gęsi szły w równym rzędzie.
O świcie kogut ogłaszał
światu kolejny dzień,
słońce złocistym promieniem
światło sączyło w sień.
Koronkowe firanki
kołysał letni wiatr,
na wiśni, z czarną wroną
głośno rozmawiał szpak.
Żuraw zanurzał się w studni,
budząc uśpioną wodę,
malwy i słoneczniki
zaglądały do okien,
bardzo ciekawe tego,
co działo się w małym domku,
a o tym, co widziały
opowiadały skowronkom.
Przykleiłam do serca
pejzaż mazowieckiej wsi,
widok małego domku
i urok minionych chwil.
Wciąż czuję zapach ziemi
i zbóż zranionych kosą,
smak soczystych malin
zroszonych poranną rosą.
I widzę kruchą postać
na tle pól i łąk,
Wciąż czuję na swych włosach
dotyk babcinych rąk.
Tomik
W księgarni na półce tomik poezji leży,
zbiór poematów i wierszy.
Kartki już pożółkłe, druk przetarty,
tytuł mało widoczny, zatarty.
Obok melodramaty, kryminały,
od lat czytane te same banały.
Niedaleko filmy i gry komputerowe.
To, co tanie i masowe.
Dziś niewiele osób poezję kupuje.
Rzadko kto ją czyta, nikt nie potrzebuje.
Tomik poezji w księgarni więc leży,
sam księgarz już nawet w to nie wierzy,
że znajdzie się ktoś, kto poezję lubi
i ten tomik od niego kupi.
Aż weszła starsza pani,
ostrożnie stawiając kroki.
Elegancka, choć skromna,
jakby z innej epoki.
W kapeluszu, z parasolką w ręce,
mieszkająca w bloku, w małej kawalerce.
Mąż jej zginął po wojnie,
pałac został na Wschodzie.
Samotnie ze światem
żyć musiała w zgodzie.
Zostawiła daleko,
to co miała, kochała,
groby bliskich i miasto,
gdzie się wychowała.
Kupiła tomik poezji
i przed snem przeczytała
i nad tym, co minęło
przez chwilę się zadumała.
Pod ciężką powieką
łza się zakręciła
i od zmarszczki do zmarszczki
po policzku spłynęła.
Serce Matki
Z biegiem dni i lat
serce matki idzie ze mną przez świat.
Zmęczone chorobami, codziennością, życiem, ,
niejednym przykrym doznaniem i przeżyciem.
Nadal trzyma się dzielnie
towarzysząc mi wiernie .
W nim miłość i przywiązanie,
do Boga codzienne wołanie
o szczęście dla całej rodziny,
w obecnej i przyszłej godzinie.
W każdej minucie swego bicia
jest ze mną, od początku mego życia,
naznaczone nutą przeznaczenia ,
wyznaczone wolą mego istnienia.
Dniem i nocą strzegło mnie,
odganiało moce złe,
dodawało otuchy
podczas każdej życiowej zawieruchy.
W nim moje dzieciństwo zawarte,
szczęśliwe chwile, codzienności wydarte,
młodości lata szalone,
studenckie nauką wypełnione,
odkrywanie świata, magiczne święta,
troska o przyszłość, poczucie bezpieczeństwa,
długie rozmowy, wakacje, góry,
z namiotem wczasy, morze, Mazury.
Jest ze mną od mego początku,
w każdym świata zakątku.
Jego rytm słyszę z daleka,
coraz słabszy gdy czas ucieka.
To serce jest mi drogie,
jak żyć mi podpowie ,
da dobre rady, wskazówki,
gdy przyszłość nieznana, żywot krótki.
Czas płynie jak wartka rzeka,
pogania każdego człowieka,
sumą miejsc i dat
wystawia rachunek z lat.
Chciałabym bieg czasu powstrzymać,
cienką życia nić utrzymać,
zachować ciepły uśmiech, dotyk dłoni,
mądre słowa, twarz z siwizną na skroni.
Dziś sama jestem matką.
Powoli idę wąską kładką
łączącą pokolenia.
Chciałabym tych, których kocham
ocalić od zapomnienia.
Chciałabym opóźnić pochód do Nieba
każdego bliskiego mi człowieka.
Wiem, że to mi się nie uda.
Próżny mój trud. To tylko ułuda.
Kiedyś, serce tak mi drogie
odejdzie w daleką drogę
i za życia zakrętem
połączy się z Ziemi tętnem.
Wierzę,
że w zgodzie z Matką Ziemią
bić nieprzestanie,
wciąż czuwając nade mną.
Spotkamy się
(Mojemu Ojcu)
Spotkamy się
Na drugim brzegu rzeki,
w cieniu starych drzew,
tam, gdzie
noc rozgwieżdżona
od wieków
cicho rozmawia z dniem.
Spotkamy się
Na łące,
wśród pól krytych pszenicą,
tam, gdzie
szelest skrzydeł Aniołów
ci co odeszli
słyszą.
Spotkamy się
Na planecie,
co krąży wokół Księżyca,
o której istnieniu
nikt nie wie,
bo nie jest jeszcze
odkryta.
Wiem,
że będziesz czekać
tak długo,
jak trzeba będzie.
Wyruszysz mi na spotkanie
I powiesz
- Witaj kochanie.
Tam, gdzie promienie słońca
i wiatru cichy szept,
gdzie blask świetlistej zorzy,
plusk fal bijących o brzeg.
Spotkamy się.
W moim magicznym ogrodzie
W moim magicznym ogrodzie,
gdy na niebie zapalają się zorze,
a słońca promień złoty
żegna dzień słowami tęsknoty,
gdy księżyca spokojne oblicze
srebrem rzeźbi wieczorną ciszę
wiatr – niestrudzony gitarzysta
zaczyna grać na brzozowych listkach
i po długim, męczącym dniu
nuci kwiatom serenadę do snu.
A ja pod baldachimem złotokapu
leżę zasłuchana w pieśń wiatru,
który swej wybrance róży
opowiada jak czas mu się dłuży,
bez cienia jej uśmiechu,
bez ciepła jej oddechu
i bez rozkoszy,
którą jej płatki dają mu każdej nocy.
Różo !
Z każdej, nawet najdłuższej podróży,
po każdej zawierusze i burzy
wrócę do ciebie, ma miła.
Przy tobie każda chwila
dla mnie jest wiecznością.
Ty jesteś mą miłością,
symbolem tego co piękne.
Twe piękno jest nieśmiertelne.
A róża rzecze mu tak :
Z ciebie jest pędziwiatr,
po całym świecie fruwasz,
jak mogę tobie ufać.
To prawda, me całe życie
to chmury w nieba błękicie,
to bezkres oceanów i mórz,
doliny rozrzucone wśród wzgórz.
Wietrze, tylko spójrz
jest tyle pięknych róż,
tak wiele uroczych kwiatów
w odzieniu barw i zapachów.
Tyś dla mnie ta jedyna
ty jesteś jak świątynia.
Dla ciebie z czterech stron świata
ma miłość i ta ballada.
Dla ciebie smak wody
i blask polarnej zorzy,
zapach lawendy o zmroku,
szept górskiego potoku.
Dla ciebie fiordy północy,
moje pieszczoty każdej nocy.
Ja tobie, jedyna w darze
z gwiazd wyczaruję witraże
i rozwieszę na niebie.
Ja ciebie
będę tulił do snu
dotykiem swych ramion stu.
Gdy jesień pochmurna nastanie
utworzę ci z mchu posłanie.
Dam welon utkany z mgły,
w nocy spokojne sny
i suknię z kropel rosy,
zbieranych tam gdzie wrzosy
fioletem barwią wzgórze.
Dla ciebie wiosenne burze.
Gdy upał będzie na dworze
ja niebo ci otworzę
i w szumie kropel tysiącu
rzucę wyzwanie słońcu.
Różo, ja tobie dam
cień śródziemnomorskich palm
i świeżość alpejskich łąk
i leśnych jezior toń.
Ja z morskiej, białej piany,
z tęczy nad wodospadami
stworzę diamentową kolię
i podaruję ją tobie.
Wietrze. Tyś nieśmiertelny.
Twój los w czasie zaklęty.
Ja choć taka piękna
nie jestem nieśmiertelna.
Dla mnie moja miła
ty będziesz wiecznie żyła
i nawet, gdy zaśniesz snem,
każdym zimowym dniem
ja będę przy tobie tu,
by nikt nie przerywał ci snu.
Ja z wszystkich liści w ogrodzie
okrycie zrobię tobie.
Pod śniegiem schowana cała
ty będziesz wiosny czekała.
I ja będę czekał
z tęsknoty zawodził i szlochał
i tułał się po świecie,
tam gdzie mróz i zamiecie,
gdzie żar pustynnych piasków
i szum fal o brzasku.
Gdy zima dobiegnie końca
obudzę cię w promieniach słońca,
byś mogła rozkwitnąć znów
w ramionach moich stu.
Wiem, że kiedyś zaśniesz
i już się nie obudzisz,
w tym moja ukochana
podobna jesteś do ludzi.
Ujrzę ciebie nie raz
w poezji, muzyce i sztuce
i na nowo żyć
powoli się nauczę.
Zawsze cię odnajdę
w pięknie, co jest poza czasem.
Dla mnie byłaś, jesteś i będziesz
najpiękniejszym obrazem.